Na Drogę wybrałem się po raz trzeci. Wybrałem najdłuższą trasę czując, że prawdziwa droga krzyżowa musi troszkę przerażać, już na myśl o niej musi boleć. Ale moje świadectwo chciałbym oprzeć na czymś innym niż ból drogi.

Tym razem przyjąłem na drogę dużo intencji od bliskich i znajomych. Miałem też kilka własnych. I właśnie z tymi intencjami wyruszyłem w drogę, od początku przekuwając trud w modlitwę za wszystkie te sprawy, z którymi wyruszyłem. Pomyślałem, że doniosę je przed obraz Matki Bożej by złożyć je u Jej stóp. Jest dużo łatwiej, gdy nie myśli się o sobie. To pierwsza taka droga, w której starałem się nie myśleć o sobie, ale o tych wszystkich sprawach, z którymi wyruszyłem. Tak jest dużo łatwiej, bo miłość osładza każdy ból. Łatwiej mi było wówczas myśleć o drodze Jezusa, który przecież też nie szedł dla siebie, ale dla Nas. Nasz trud nie idzie na darmo, każda ofiara ma sens, choć z boku
może się to wydawać wielu osobom śmieszne lub dziwaczne. Wielu z pewnością pomyślało, co ja tu robię? Jeszcze więcej osób może stwierdziło: To nie dla mnie, po co się tak męczyć? Ja wiem, że to miało sens, przede wszystkim duchowy. Ta droga uczy mnie ofiarności, a to jest bardzo cenna rzecz w czasach, kiedy świat zewsząd uczy nas myśleć przede wszystkim o sobie.