Rok "cudów" ciągle mnie zadziwia. Wszyscy moi znajomi z uczelni, z którymi postanowiliśmy wyruszyć na EDK zrezygnowali, bo pogoda, stan zdrowia etc. a ja stwierdziłam, że spróbuje.

Załatwiłam sobie dwie osoby, które jeżelibym nie dała rady dalej iść przyjadą po mnie. Także byłam "ubezpieczona". Nic tylko wyruszyć. No ale jeszcze najważniejsze krzyż, udało nam się go zrobić z kolegą, aż rozesłałam zdjęcie bo krzyż wyszedł śliczny i duży:). Przyszło popołudnie by się pakować, a tu lekki strach, bo przecież to tak daleko, znowu nie znam nikogo, bo inne miasto tylko jeden chłopak, którego znam z akademika. Wszystko na "dziko". Wyruszyliśmy do kościoła, w sumie to na wariackich papierach, ale dotarliśmy, tam poznałam jego przyjaciół, z którymi wyruszyliśmy. Msza i już dam okazano mi pomoc, potem "czekanie" na wymarsz.. i znowu "cuda" poznaliśmy troje wspaniałych ludzi, z którymi razem już jako 7 osobowa grupa wyruszyliśmy. Pomoc, wsparcie i ich słowa, dasz rade bo to przecież tylko marsz w deszczu nie jesteśmy z cukru, jesteś silna bo jest z tobą Bóg, z takimi słowami otuchy podczas bólu i zwątpienia od razu jakoś lepiej. Dziękuje Im za wspólne rozważania i modlitwę jeżeli to czytacie. Jesteście niesamowitymi ludźmi postawionymi na mojej drodze przez Boga. Wyjątkowej drodze:)