Dla mnie uczestnictwo w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej, było rzeczywiście wyjątkowe. Może brakowało w nim duchowych uniesień. Było prostym trwaniem z NIM, tym który jest najważniejszy w moim życiu.

Charakteru Drodze Krzyżowej jednak nadał fakt że wstając w piątek rano stwierdziłem że jestem przeziębiony. Katar, osłabienie, delikatne łamanie w kościach. Dlaczego? Wiem że powinienem zachować się rozsądnie, dla zdrowia swojego i bliskich. Stwierdziłem że jednak pragnienie przebycia tej drogi jest silniejsze. Boże wybacz  że jestem trochę zwariowany i po ludzku nie poprawny. To było pragnienie serca. Msza w katedrze już wystawiła mnie na próbę wytrzymałości. Później w ciągu trasy stopniowo gasłem. Dawało o sobie znać zmęczenie, brak sił. Około 30-tego kilometra, trwało swoiste "umieranie". Obrazu dopełnia widok moich stóp czyli odciski na podbiciu i pięcie obu stóp, nie wspominając o pęcherzach. Idąc czułem że mam sił
dosłownie na 5 kroków. Po tym okazywało się że nadal idę. To może następne 5? Byle do następnej stacji. Wyjątkowe zjednoczenie z Chrystusem cierpiącym. Doświadczenie tego że wystarczy trwać, robić małe kroki w swoim życiu. Patrzeć na nie z perspektywy tu i teraz. Z Jezusem dałem radę i finalnie podziękowałem MB Kębelskiej za opiekę jednocześnie prosząc o jej wstawiennictwo w noszonych przeze mnie intencjach. Z NIM mogę przezwyciężyć wszystko łącznie z moją słabością. A to co wydarzyło się tuż przez EDK na pewno nie było dziełem przypadku. Chwała Panu!