Na początku wydawało mi się, że przejdę całą trasę bez jakiegoś tam większego problemu.

Na co dzień staram się sporo chodzić, należę do klubu rowerowego. Podczas drogi wszystko wydawało się w porządku, szedłem równym, pewnym, żwawym krokiem. Dopiero kiedy zaczynało świtać, przy XI stacji poczułem jakiś nieopisany kryzys w nogach, jakby ktoś nagle w jednej chwili ostudził ten cały mój zapał i entuzjazm. Dochodząc do XII stacji cały czas się modliłem, chwilami płakałem, mówiłem sobie: na co ja się porwałem. Kiedy doszedłem do Wąwolnicy, wszedłem do kaplicy Matki Bożej Kębelskiej podziękowałem Jej za lekcje pokory, za łaskę dojścia do celu. Mimo bólu, cierpienia było warto i jak Bóg da pójdę za rok.