Nigdy nie mówiłam, ani tym bardziej nie pisałam swojego świadectwa.
Dlatego gdy w czasie mszy rozpoczynającej Ekstremalną Drogę Krzyżową ks. Mirosław Ładniak zachęcał do podzielenia się doświadczeniami po, to nawet nie myślałam, że to słowa dla mnie.

Na Ekstremalną Drogę Krzyżową poszłam pierwszy raz. W drodze do pracy zobaczyłam plakat w autobusie i weszłam na stronę poczytać coś więcej. Pierwsza moja myśl- ponad 40 km drogi??? To nie dla mnie. Jestem zdrowa, młoda, ale nigdy nie odważałabym się na tak długie dystanse.
Ale wtedy zobaczyłam zdanie na stronie głównej "Nie warto żyć normalnie, warto żyć ekstremalnie..." (swoją drogą zdanie to powtarzałam sobie kilkanaście razy podczas kryzysu w czasie EDK). I to do mnie bardzo przemówiło. Bo ja naprawdę nie chce po prostu przeżyć mojego życia, chcę czegoś więcej!
I wtedy zaczęłam przeglądać trasy. Dalej przerażał mnie dystans 40 km, ale zobaczyłam trasę niebieską- 30 km. I wtedy stwierdziłam, że może to jest właśnie coś dla mnie!

Namówiłam narzeczonego, zapisaliśmy się i poszliśmy!

Odebranie pakietów, Msza św. i w drogę! Początek był rewelacyjny. Tłumy młodych, wszyscy z plecakami i swoimi intencjami. Mimo milczenia, braku rozmów i śpiewów czułam moc wspólnoty Kościoła. Marsz, kolejne stacje, rozważania. Na początku było rewelacyjnie. Pierwszy kryzys przyszedł po VI stacji, w lesie nad zalewem. Ciemność, błoto, wystające konary i zaczęłam czuć ból nóg. Zaczęłam mówić różaniec, szłam dalej. VII, VIII i jest źle. Bolały już nie tylko nogi, ale również plecy, kark i miałam dość. Kolejna stacja "Trzeci upadek" była dokładnie o tym co czułam. Zmęczenie było okropne, czułam jakbym naprawdę upadła trzeci raz i nawet nie chciałam się podnieść. Ale poszliśmy dalej.
I tutaj zaczął się największy kryzys. Ból był okropny, droga prosta, brukowana i czułam naprawdę każdy krok. Nawet nie wiedziałam, że mam takie mięśnie w nogach. A najgorsza była świadomość, że to dopiero IX stacja, a przed nami jeszcze sześć. Może wydawać się, że to nie dużo skoro tyle już było za nami, ale zapewniam, w tym momencie zmienia się myślenie. Wtedy wydawało mi się, że jest to nie do zrobienia. Gdy dotarliśmy do stacji XII , czyli do śmierci Jezusa przeczytałam ją, ale w sumie nawet się nie zastanowiłam, że to już, że wykonało się, że to jest TA stacja... Sama czułam tylko swoją śmierć, że więcej nie dam rady. Chciałam tylko już iść i dojść do końca. W końcu wyszliśmy na ulicę, gdzie była stacja XIII. Mi w sumie było już wszystko jedno, chciałam do domu. Siedliśmy na murku i zaczęłam czytać. I stało się! W połowie zaczęłam płakać, łzy mi leciały i czytałam dalej. Ta stacja była napisana
dokładnie dla mnie! I wtedy zrozumiałam. Poszłam na tą drogę właśnie po to. Po to żeby przeczytać rozważania z tej stacji. Ktoś napisał ją dla mnie!
Dwa tygodnie temu zmarła moja jedyna babcia, która była mi bardzo bliska. Umierała kilka dni w szpitalu. Jednak jeszcze zanim tam trafiła ciągle powtarzała, że po co ona żyje, że ma 90 lat, że kiedy to się skończy itd. Strasznie się denerwowałam na to i nie rozumiałam. Miała dobre życie, kochające dzieci, wnuki, prawnuki i względne zdrowie jak na ten wiek. A ona ciągle to mówiła, jakby zmagała się z wielkim cierpieniem. Nie rozumiałam tego. Ale w tą noc EDK, dzięki tej stacji zrozumiałam wszystko. Zrozumiałam jej piekło. To było świadectwo napisane specjalnie dla mnie, żeby mi pomóc.
I mimo, że babcia już nie żyje, to teraz kiedy to rozumiem mam taki pokój w sercu i kocham ją jeszcze bardziej. I wiem, że jej jest teraz najlepiej...

I teraz chciałoby się napisać, że dalej szłam niesiona tym słowem i było lżej...
Jednak mimo tego, co przeżyłam podczas tej stacji, jak ona mi dużo dała, to tak nie zadziałało. Ból był dalej ogromy, jak nie jeszcze większy, ale wtedy właśnie zrozumiałam po co ja poszłam na tą Drogę. Zobaczyłam sens w tym cierpieniu (bo naprawdę było to duże cierpienie) i dało mi ogromną moc psychiczną. Fizycznie było bardzo źle, ale szłam, szłam do ostatniej stacji, bo przecież szłam w sumie do ZMARTWYCHWSTANIA!

I tak na koniec jeszcze: Może zabrzmi to zarozumiale, ale nie wydaje mi się, że ktoś będzie potrafił to zrozumieć, jeżeli chociaż raz nie spróbował przejść EDK. Mówię, tak ponieważ przed wyruszeniem sama czytałam kilka świadectw i zapadły mi w pamięć słowa jednej dziewczyny. Szła ona rok temu tą samą trasą i pisała, że gdy przeszła już 25, czy 26 km i wiedziała, że już tak niewiele zostało to już nie mogła. Nie była w stanie iść. Gdy to przeczytałam to pomyślaałm sobie, że tyle przeszła to już te 4-5 km to co to jest, że przesadza. Ale teraz już sama wiem, jak strasznie ciężkie potrafią być te ostatnie kilometry, nawet jeżeli jest to tak malutka część z tego wszystkiego. Zdecydowanie uczy mnie to pokory.