Na EDK wybrałem się w tym roku na trasę czarną, najdłuższą. To już mój drugi raz. Poszedłem tym razem w intencji kolegi któremu grozi utrata pracy, a który został niesprawiedliwie potraktowany.

Przez pierwsze 20km z kolegą Kaziem (70 lat) i Irenką koleżanką z pracy szliśmy cały czas za trzema zakonnikami Kapucynami iście wojskowym krokiem, potem już po VII stacji zwolniliśmy. Oczywiście było czuć trud w nogach, sama trasa nie rozpieszczała, bo nie było zadnych oznaczeń, ludzi, którzy mogliby pokierować. Mało tego tuz przed IX stacją pomyliliśmy drogę na polu i musieliśmy się wracać, przez co dorobiliśmy dodatkowo z dwa km, to była dla nas taka symbolika - Jezus Upada po raz trzeci pod Krzyżem. Nad ranem przy XI stacji, czułem już mocno trud w nogach, ale spokojnie doszedłem do celu, do Wąwolnicy. To było po raz kolejny niesamowite, mocno doświadczające uczucie. Myślę, ze i tak mój wysiłek był niczym co doświadczył Sam Chrystus będąc sponiewierany po biczowaniu, pobity i niosąc ciężką belkę na górę Golgotę, gdzie tam Został przybity do Krzyża. Takie też jest moje świadectwo i zarazem zdanie, że na co dzień każdy z
nas podejmuje jakiś trud, czy to spełniając się w rodzinie, w pracy, w kapłaństwie. Życie jak to powiedział na kazaniu przed wyruszeniem na EDK arcybiskup Stanisław Budzik to nie jest jakaś wygodna prosta droga, taka prowadzi tylko donikąd. Tak więc wszystko co w swoim zyciu czynimy, czyńmy na chwałę Pana, a On nas dalej właściwie Pokieruje.