Była to już moja 3 EDK. Mimo, że w dwóch poprzednich nie miałem większych refleksji, czułem, że jakiś magnes przyciąga mnie do kolejnej drogi.

Tym razem było inaczej. Od samego początku zacząłem się modlić, skupiłem się na różańcu i na drodze. Przyszły pierwsze trudności i ból, ale kiedy przechodziliśmy przez las znalazłem wielki kij, na którym się mogłem podpierać i ulży nogom. Po kolejnych kilometrach już nie bardzo wiedziałem czy kij mi pomaga czy przeszkadza ale szedłem dalej coraz częściej myśląc o rezygnacji. To były chyba okolice 8 stacji (26 km) wtedy usłyszałem w sercu "Zostaw kij". Nie chciałem go zostawiać bo stopy bolały mnie mniej jak z nim szedłem. "Zostaw kij, pomogę Ci". Głos był mocny ale nie rozkazujący. Jednak ja dalej byłem na nie."Nie mogę Ci pomóc dopóki nie zaufasz mi". Miałem wrażenie, że nie dam rady bez kija iść. Szedłem dalej ale w końcu stwierdziłem, że jak mam zrezygnować to co za
różnica czy z kijem czy bez. Wyrzuciłem drąga. Mijałem kolejny odcinek, myślałem o tych wszystkich intencjach, które ludzie mi powierzyli i nie chciałem rezygnować. Ludzie z którymi szedłem zaczęli się ode mnie oddalać. Wiedziałem, że zwalniam. I nagle zorientowałem się że biegnę. Okazało się że ból zniknął, zaczęły pracować zupełnie inne partie mięśni, poczułem ulgę. Do kolejnej stacji dobiegłem. Kryzys znikł. Dalszą drogę pokonałem już bez większych trudności ale gdybym nie odrzucił kija nigdy bym nie zaczął biec. Zrozumiałem, że czasem trzeba spojrzeć dalej, że jestem przyzwyczajony do rzeczy które kiedyś były dobre ale teraz mnie blokują i muszę pozwolić Bogu aby to On działał, bez względu jak ryzykowne mi się to wydaje. Bóg nigdy nie działa wbrew naszej woli, to my musimy mu zaufać.